Drugi niezwykle dla mnie ważny moment tej książki, który w połączeniu ze słowami br. Karola z początkowego rozdziału, tworzy swoistą klamrę opowieści, to odważne słowa o jałmużnie.
Ostatnim miejscem, do którego trafił w swej podróży Patryk, był mieszczący się w katowickim familoku klasztor braci kapucynów. Sami żyją niezwykle ubogo, utrzymują się z jałmużny i tego co ześle Opatrzność, a ich misją jest pomoc bezdomnym, alkoholikom, narkomanom.
"Wbijam kij w mrowisko i powtarzając znane w społeczeństwie argumenty, mówię, że przecież taka doraźna pomoc nie ma sensu. Że dopóki ci bezdomni będą mogli zjeść tutaj obiad, nie ruszą się z miejsca i nie zmienią swojego życia.
- Ale w dawaniu, w jałmużnie, w ogóle nie chodzi o tego, który ją otrzymuje. Chodzi o ciebie. To walka o twoją duszę - odpowiada Marcin. (jeden z braci) - Gdyby Bóg chciał, żeby Jurek, nasz sąsiad z krzaków, miał wille i dziesięć samochodów, to by mu je dał. Twoje pieniądze w niczym mu nie pomogą, Pan Bóg już się o niego zatroszczy tak, jak będzie trzeba. One mogą pomóc tobie, jeżeli z miłości do drugiego oddasz mu tyle, że to będzie dla ciebie wyrzeczenie, że cię to zaboli. Powiem więcej: jeżeli TY decydujesz, komu i ile dać, jeżeli TY wybierasz, komu się one należą, jeżeli czujesz się z tego powodu dumny, to możesz sobie taką jałmużnę o kant dupy rozbić. Ty masz czuć, że wszystko co posiadasz, i tak nie należy do ciebie. Masz mieć w głowie poczucie, że jeżeli darmo dostałeś, to teraz darmo możesz oddać, a komu i ile, niech zdecyduje Pan Bóg.
Kiedy pytam skąd w takim razie wiedzą, kiedy dając nie szkodzą, odpowiadają że wtedy się modlą i czytają Pismo Święte. Tam zawsze znajdują odpowiedź." (fragment książki)
Nie wiem czy ten cytat wymaga dodatkowego komentarza. Dla mnie jest odpowiedzią na wiele pytań i wyraźnym wezwaniem do jałmużny, oczywiście na miarę moich możliwości. Ale taką, którą boleśnie odczuję (niekoniecznie tylko w portfelu), która będzie tym wdowim groszem. I dodatkowo, że koniecznym jest umocowanie jej w modlitwie prośby do Pana, by wskazał komu, co i kiedy mam ofiarować. I proszenie o siły na to. Bo kiedy czytam o codziennych zmaganiach, wyrzeczeniach i zaufaniu opisanych przez Patryka ludzi, to mam przekonanie, że to po ludzku nie jest możliwe. Że bez Bożej łaski nikt by na takim altruizmie daleko nie ujechał. To musi być coś więcej.
To, jak żyją katowiccy bracia przypomina mi Franciszkanów Odnowy, inaczej nazywanych braćmi z Bronksu. Założona przez 8 kapucynów, którzy chcieli jeszcze radykalniej naśladować św. Franciszka z Asyżu i w latach 80. zamieszkali pośród najuboższych nowojorczyków - na Bronksie. A oprócz pomocy i ulicznej ewangelizacji, bracia robią też muzykę, oto cover jednej z mojej ukochanych piosenek:
Warto sięgnąć do książki o nich "Bracia z Bronksu" Luca Adriana. Czytałam ją już dość dawno, ale nadal mam w pamięci jak bardzo poruszył sposób życia tych ludzi, którzy poszli radykalną ścieżką miłosierdzia. "Dotknij Boga" jest kolejnym świadectwem tego, że są tacy ludzie, którzy już teraz i tutaj budują Królestwo Boże, poświęcając temu całe swoje doczesne życie. Pokrzepiająca, a zarazem motywująca świadomość.
Obie pozycje, które niby przypadkowo trafiły do mnie teraz, w okresie Wielkiego Postu, a które w sposób tak dosłowny traktują o jałmużnie, nie mogą być zbiegiem okoliczności. Wiem, że jeszcze za dużo we mnie "starego człowieka", za mało wiary i gotowości wypłynięcia na głębie, ale czuję, że każda taka lektura zbliża mnie o kolejny krok do radykalizmu w miłosierdziu i wierzę, że nadejdzie taki dzień, gdy będę gotowa. A tymczasem pozostaje mi karmić się takimi książkami. Co i Wam, drodzy czytelnicy, polecam, to otwiera serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz