Co zatem z tymi emocjami i wiarą, mogą współwystępować czy raczej powinniśmy je radykalnie oddzielać?
Kiedy lata temu zadawałam sobie to pytanie (a wychowano mnie raczej w opcji, że należy rozdzielać), musiałam zdefiniować czym dla mnie jest wiara. Już wtedy bardzo chciałam, aby była przede wszystkim relacją. I do dziś tak określam moją wiarę, jako relację z Ojcem przez Jezusa w Duchu Świętym. Wszelkie relacje mają to do siebie, że:
a) trzeba je budować i się o nie troszczyć
b) pojawiają się w nich emocje.
I o ile ogólnie wiadomo, że Pana Boga poznajemy poprzez czytanie Jego Słowa, karmimy się Nim podczas Eucharystii, rozmawiamy w modlitwie, to już te nieszczęsne emocje nie są tu tak mile widziane.
Dlaczego? Czy możecie wyobrazić sobie przyjaźń bez emocji? Małżonków, którzy gdy tylko zaczynają cieszyć się sobą nawzajem,poszturchują się, przybierają poważne miny i mówią: "Przestań, zachowaj powagę, przecież sakrament nas łączy, to nie miejsce na jakieś tam emocyjki!"
W każdej mojej relacji jest sporo emocji, im bliższa, tym więcej. Czasem są to uczucia trudne, złość, żal, częściej tęsknota, radość z bycia razem, zachwyt tą drugą Osobą. I tak samo jest z wiarą, z modlitwą. Moja modlitwa zazwyczaj łączy się z moimi uczuciami. Albo tymi, z którymi na nią przychodzę i wtedy oddaję je Panu, aby je przemieniał i pozwalał mi skupiać się tylko na Nim, albo z tymi, które na modlitwie czy podczas rozważania Słowa się we mnie pojawiają. Często jest to zachwyt, wdzięczność, czasem smutek, całe spektrum. Jednakże bywają także dni, w które doświadczam trudnych stanów emocjonalnych i nie mam ochoty na spotkanie z Bogiem, albo takie kiedy wydaje mi się, że nie czuję nic. Ale mimo to siadam do modlitwy. Nie czekam aż pojawią się emocje czy ochota, po prostu staram się być wierna. I czasem to trwa jeden dzień, a czasem kilka tygodni.
Bywam na różnych spotkaniach charyzmatycznych, czasem tańczę na nich z radości, czasem płaczę ze wzruszenia czy smutku nad własnym grzechem, a czasem po prostu siedzę, nie czuję zupełnie nic (no dobra, czasem znużenie) ale wiem, że gdzie dwóch lub trzech zbiera się w Jego imię, On tam jest (por. Mt 18,20). Więc czytam Pismo Święte, odmawiam różaniec albo po prostu jestem i próbuję zwrócić moje myśli ku Bogu.
Musimy pamiętać, że emocje są tylko dodatkiem. Owszem, bardzo potrzebną częścią naszego życia, jednak nie nadrzędną- to my musimy mieć nad nimi pełną kontrolę, dostrzegać je, rozumieć, ale panować nad zachowaniem. Wolna wola to cenny dar, z którego korzystam ilekroć jestem tak zła, że mam ochotę kogoś uderzyć, albo tak czymś zachwycona, że korci mnie by wziąć kredyt na pierścionek z brylantem ;) Nie robię tego, bo emocje są ulotne, a konsekwencje podjętych działań trzeba będzie ponieść.
Miałam w życiu okazję uczestniczyć w spotkaniach kilkunastu różnych grup Odnowy i słuchać ich liderów, duszpasterzy. Każdy z nich podkreślał, przypominał, uczulał na to, że wiara ma być niezależna od odczuwanych emocji. Że "Pan Bóg to nie perfumy - nie musisz Go czuć", że jest, działa, kocha niezależnie od naszych nastrojów. Dlatego nie godzę się na wrzucanie wszystkich, którzy wybierają taką formę budowania relacji z Jezusem, do szufladki z podpisem "uzależnieni od emocji", bo to po prostu nie jest prawda.
A jeśli ktoś chce jeszcze posłuchać o emocjach, to pięknie i treściwie mówi o nich biskup Grzegorz Ryś, polecam.
*Msza Trydencka - Msza Święta w tradycyjnym (klasycznym) rycie rzymskim. Tradycyjny ryt (obrządek) rzymski powstał na drodze organicznego rozwoju od czasów apostolskich. Serce Mszy św. w tradycyjnym rycie rzymskim, które otacza Konsekrację - Kanon Rzymski - istniał już w postaci zbliżonej do obecnej w IV w., a nie podlegał właściwie żadnym zmianom od czasów Św. Grzegorza Wielkiego (VI w.).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz